„Znacznie trudniej jest sądzić siebie niż bliźniego.
Jeśli potrafisz dobrze siebie osądzić, będziesz mądry”.
Antoine de Saint-Exupéry
W pewnym urzędzie od zarania dziejów pracował skromny kierowca. Woził wszystkich prezydentów przez cale długie lata, a musiało to być lat około trzydziestu. Nie chcę oceniać jego pracy, tego czy jeździł jak Hołowczyc, czy też nie. Pracował nienagannie, przynajmniej taka panuje opinia. Dlaczego żaden z kolejnych prezydentów go nie zwolnił? Nie wiem. Dlaczego nie zrobiłam tego ja? Pewnie z tego samego powodu jak na przykład mój poprzednik. Skoro byli z jego pracy zadowoleni dotychczasowi prezydenci, skoro dobrze pracował to dlaczego ja miałam go zwolnić?
Tak było, aż do czasu pamiętnego wyjazdu służbowego, o którym media aż huczą. Pomówienia i plotki skłoniły mnie do napisania tych słów.
O godzinie 10 rano wyjechaliśmy ze Zgierza. Jak zawsze usiadłam z tyłu, a naczelnik, który ze mną jechał, zajął miejsce obok kierowcy. Nikt z nas nie sądził, że coś może się wydarzyć. W zasadzie nawet nie rozmawialiśmy, bowiem ja czytałam książkę. W Warszawie zatrzymała nas policja do rutynowej kontroli drogowej. Kierowca wysiadł i poszedł do radiowozu. Ja nadal czytałam. Zaniepokoiła mnie jednak zbyt długa nieobecność kierowcy. Wysiadłam z samochodu aby się czegoś dowiedzieć. Policjant bardzo uprzejmie odpowiedział, że zaraz otrzymam wyjaśnienia. Wróciłam więc do naszego samochodu. Po chwili podszedł funkcjonariusz, poinformował nas, że kierowca po zbadaniu alkomatem ma wynik wskazujący na spożycie alkoholu i zapytał czy ktoś z pasażerów ma prawo jazdy żeby mógł prowadzić dalej pojazd? Oboje wyraziliśmy taki akces. Policjant stwierdził, że nie wypada aby prezydent woził naczelnika i tym samym zadecydował, że samochodem pojedzie mężczyzna. Tak też się stało. Kierowca został zatrzymany. Po powrocie wystąpiłam z pismem o przekazanie dokumentacji z powyższego zdarzenia, żebym mogła jako pracodawca mieć pełny obraz sprawy. Obecnie czekam na stosowne dokumenty.
Zdaje sobie sprawę, że nie jest to sytuacja budująca pozytywny wizerunek, jednakże w żaden sposób nie miałam wpływu na to, co się wydarzyło. Obecnie trwa zażarta dyskusja wśród mieszkańców miasta, co powinnam zrobić w tej sytuacji. Jak mam postąpić w stosunku do kierowcy? Nie ukrywam, ze jest to trudna decyzja. Mam odczucie, że jesteśmy na walce gladiatorów i czekamy czy kciuk będzie uniesiony do góry (oznaka ułaskawienia) czy skierowany na dół – żądamy krwi.
Z całą stanowczością stwierdzam, że moim kierowcą już nie będzie. Naraził nas na niebezpieczeństwo, na możliwość utraty zdrowia lub życia. Stracił zaufanie. Nie oznacza to jednak, że nie można przynajmniej postarać się mu pomóc. Starszemu człowiekowi, który całe swoje życie zawodowe związany był z urzędem. Co będzie gdy okażę dobrą wolę i serce? Pomogę tak, jak staram się pomagać innym? Jeżeli tak się stanie, uczynię to nie ze strachu, ale wbrew plotkom. Jak pisze ks. J. Twardowski, ludzie różnią się od siebie.
Tak było, aż do czasu pamiętnego wyjazdu służbowego, o którym media aż huczą. Pomówienia i plotki skłoniły mnie do napisania tych słów.
O godzinie 10 rano wyjechaliśmy ze Zgierza. Jak zawsze usiadłam z tyłu, a naczelnik, który ze mną jechał, zajął miejsce obok kierowcy. Nikt z nas nie sądził, że coś może się wydarzyć. W zasadzie nawet nie rozmawialiśmy, bowiem ja czytałam książkę. W Warszawie zatrzymała nas policja do rutynowej kontroli drogowej. Kierowca wysiadł i poszedł do radiowozu. Ja nadal czytałam. Zaniepokoiła mnie jednak zbyt długa nieobecność kierowcy. Wysiadłam z samochodu aby się czegoś dowiedzieć. Policjant bardzo uprzejmie odpowiedział, że zaraz otrzymam wyjaśnienia. Wróciłam więc do naszego samochodu. Po chwili podszedł funkcjonariusz, poinformował nas, że kierowca po zbadaniu alkomatem ma wynik wskazujący na spożycie alkoholu i zapytał czy ktoś z pasażerów ma prawo jazdy żeby mógł prowadzić dalej pojazd? Oboje wyraziliśmy taki akces. Policjant stwierdził, że nie wypada aby prezydent woził naczelnika i tym samym zadecydował, że samochodem pojedzie mężczyzna. Tak też się stało. Kierowca został zatrzymany. Po powrocie wystąpiłam z pismem o przekazanie dokumentacji z powyższego zdarzenia, żebym mogła jako pracodawca mieć pełny obraz sprawy. Obecnie czekam na stosowne dokumenty.
Zdaje sobie sprawę, że nie jest to sytuacja budująca pozytywny wizerunek, jednakże w żaden sposób nie miałam wpływu na to, co się wydarzyło. Obecnie trwa zażarta dyskusja wśród mieszkańców miasta, co powinnam zrobić w tej sytuacji. Jak mam postąpić w stosunku do kierowcy? Nie ukrywam, ze jest to trudna decyzja. Mam odczucie, że jesteśmy na walce gladiatorów i czekamy czy kciuk będzie uniesiony do góry (oznaka ułaskawienia) czy skierowany na dół – żądamy krwi.
Z całą stanowczością stwierdzam, że moim kierowcą już nie będzie. Naraził nas na niebezpieczeństwo, na możliwość utraty zdrowia lub życia. Stracił zaufanie. Nie oznacza to jednak, że nie można przynajmniej postarać się mu pomóc. Starszemu człowiekowi, który całe swoje życie zawodowe związany był z urzędem. Co będzie gdy okażę dobrą wolę i serce? Pomogę tak, jak staram się pomagać innym? Jeżeli tak się stanie, uczynię to nie ze strachu, ale wbrew plotkom. Jak pisze ks. J. Twardowski, ludzie różnią się od siebie.
„Niektórzy urodzili się od razu z przebaczającym sercem. … Przebaczą , wytłumaczą, zrozumieją nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem i tysiąc razy. ... Inni rodzą się z ciężkim charakterem jak czarownice, jędze, awanturnice , uparciuchy. … Ile się muszą nacierpieć żeby przebaczyć!... Najczęściej utożsamiamy się z tymi pierwszymi. Tych drugich bardzo łatwo potępiamy… Ileż jednak oni mogą mieć zasług, gdy walczą z czortem w swoim sercu, przezwyciężą go i powiedzą wreszcie: „przepraszam” lub „ przebaczam.”
Ks. Jan Twardowski