„Dalekie trzeba podejmować podróże,
kochając swoje domostwo”
G. Apollinaire
Któregoś świątecznego popołudnia rozmawiałyśmy z mamą o wakacyjnych planach. Wspomniała wtedy, że pierwsze wyjazdy rozpoczęłam w wieku trzech lat. Nie było mowy o wyjeździe bez mojej ukochanej dużej lalki i oczywiście smoczka. Wtedy podróżowaliśmy głównie pociągami i autobusami. Potem już samochodem, aż w końcu pokonałam strach i nadszedł czas na pierwszy lot samolotem. Od tamtego czasu „oswoiłam się z lataniem”, lecz kiedy są silne turbulencje, albo lecimy podczas burzy, odczuwam wtedy silny niepokój.
Czas mijał, do rodzinnego podróżowania doszło też zawodowe, związane chociażby z realizacją projektów międzynarodowych czy wykładami również za granicami naszego kraju. Kiedy zostałam prezydentem Zgierza oczywiście element wyjazdów służbowych nadal mi towarzyszy, zresztą tak jak i moim poprzednikom. Każda podróż czegoś uczy, jeżeli tylko potrafimy uważnie obserwować. Niektóre pozwalają na implementację nowych rozwiązań w naszej rzeczywistości. Już dawno temu przekonałam się, że „Polak potrafi”. Moje podróże uświadomiły mi, jakie my Polki mamy „skarby” w naszych domach. Wiele lat temu podczas wizyty służbowej w Holandii, zatrzymaliśmy się po drodze, aby rozprostować nogi. Pech chciał, że silnik samochodu ponownie nie chciał się uruchomić. Jedyne, co przyszło do głowy naszemu holenderskiemu kierowcy, to wezwanie pomocy drogowej. Na szczęście nasz polski kolega zaproponował, że my popchniemy samochód, a kierowca wrzuci drugi bieg. Oczywiście samochód ruszył, a Polak został przez Holendrów uznany za „cudotwórcę”.
Odwiedzając znajomych we Francji okazało się, że nie możemy korzystać z toalety, aż do następnego dnia, dopóki nie przyjdzie umówiony hydraulik (a jakżeby inaczej!). Przyjaciel zdziwił się, że do naprawienia spłuczki wzywają fachowca, poprosił więc o klucz francuski i usunął usterkę. Francuzi okazali radość i podziw dla jego nieprawdopodobnych zdolności. Takich sytuacji można przytaczać bez liku. Podczas stażu naukowego w Marsylii pamiętam też moje zdziwienie i zaskoczenie, kiedy mieszkańcy z reguły późnym popołudniem wynosili na ulice przed domy folióweczki jednorazowe ze śmieciami. Nie wyglądało to bynajmniej elegancko. Jednakże późnym wieczorem ulica przejeżdżała śmieciarka i uprzątała wszystko. Zaskakująca dla mnie forma sprzątania miasta.
Bodajże w 2005 roku, kiedy pracowałam na uczelni, służbowo poleciałam do Rumunii, do Bukaresztu. Byłam bardzo zdziwiona, wręcz zaskoczona czystością tej stolicy. Żadnych napisów na murach, psich odchodów czy „petów” na chodnikach. Kiedy studiowałam byłam na miesięcznych praktykach studenckich, wtedy jeszcze w NRD. Proszę sobie wyobrazić, jak odlegle to były czasy (ok. 25 lat temu), a już wtedy Niemcy segregowali śmieci. Przed blokami i w miasteczku akademickim stały odrębne pojemniki na szkło, plastik i papier. Tak doskonale wiem, że od wielu lat inne narodowości traktują segregację śmieci jako rzecz naturalną. My Polacy musimy jednakże zmienić nasze nawyki. Skoro inni potrafią, my zapewne też, to tylko kwestia chęci. Na pewno nie jesteśmy ani mniej pojętni, ani bardziej leniwi. Nie jesteśmy w końcu aspołeczni. Skoro wszyscy chcemy działać proekologicznie, chcemy żyć w czystym środowisku, takie też chcemy zapewnić naszym dzieciom, wnukom, prawnukom zacznijmy od segregacji śmieci. Już teraz musimy o tym myśleć.Przed nami decyzja do podjęcia: segregować śmieci czy nie? Moja wielka prośba: przynajmniej spróbujmy! Wierzę, że potrafimy to robić, musimy tylko chcieć!
„W ciężkiej dla wszystkich podróży życia
nie godzi się własnych ciężarów na cudze barki zwalać”.
nie godzi się własnych ciężarów na cudze barki zwalać”.
A. Mickiewicz